niedziela, 25 października 2015

Roczny bezblog

Założyłem ten blog przeszło rok temu... i niewiele się na nim od tego czasu wydarzyło. Równolegle zacząłem pisać swój dziennik biegowy na forum bieganie.pl. Idea była taka, że dziennik biegowy będzie służył do robienia notatek z treningow ze wszystkimi nudnymi detalami typu tętno, tempo i czy mnie akurat nie złapała sraczka. Natomiast tutaj zamierzałem pisać rzadziej, ale za to w formie bardziej przyjaznej dla czytelnika nie biegającego.
Brak wpisów na blogu nie bierze się z tego, że nic się przez ten rok nie działo. Przeciwnie - udało mi się zrealizować wszystkie moje cele biegowe, przebiegłem swoje dwa pierwsze maratony, poprawiłem kilka życiówek i nabiegałem założone na 2015 rok 2015 kilometrów. Ten ostatni cel, zrealizowalem właśnie dziś w czasie porannego treningu. I chyba to mnie zainspirowało do spojrzenia wstecz na ten rok i podsumowania co się udało, a co nie.
Nie mam lekkiego pióra (czy klawisza jak kto woli), a co gorsza mam tego świadomość. Przez cały ten czas kiedy popełniłem cztery wpisy na blogu, w dzienniku pojawiło się ich bez mała siedemdziesiąt... Temat do wpisu w dzienniku zawsze się znajdzie - dzisiaj przebiegłem tyle kilometrów, takim czy takim tempem kropka. Gotowe. Wpis na blogu powinien mieć wstęp, rozwinięcie, zakończenie, a ponad wszystko powinien być na jakiś temat, który zepnie te elementy w całość. I to jest moja klątwa. Kiedy robię wpis w dzienniku, przeważnie dorzucę jakąś myśl, które akurat chodzi mi po głowie, często ta myśl rozwinie się w historię, która zdominuje wpis, ale przecież nawet jeżeli historia owa jest słaba to i tak wpis ma sens bo są w nim te wszystkie cyferki... W ten sposób dziennik stał się blogiem de facto. A na blogu właściwym? Jeżeli to co napiszę ma być kiepskie, to może lepiej w ogóle odpuścić? Na każdy opublikowany tutaj post przypadają dwa albo trzy które skończyły w kopiach roboczych... Wśród nich np. relacja z mojego maratońskiego debiutu. Wydarzenie wielkie, więc opisać trzeba ją godnie... I tak relację pisałem i poprawiałem chyba przez miesiąc, aż dotarło do mnie, że po takim czasie to już nikogo nie obchodzi...
Mimo takiego niezbyt fortunnego początku nie zamierzam jeszcze skreslać tego projektu. Postanowiłem dać mu drugą szansę. Na początek wyciągnę i odkurzę kilka wpisów z owego lamusa, zaczynając od relacji z Paryża, a potem spróbuję z trochę mniejszego kalibru, ale za to częściej - może raz na miesiąc?

No to na razie. Stay tuned...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz