środa, 2 grudnia 2015

O planach i postanowieniach noworocznych

Wprawdzie jeszcze za wcześnie, żebym mógł całkowicie zamknąć i podsumować rok 2015 - chociażby dlatego że wciąż trwa i wciąż jeszcze jakieś wydażenia są w planach, ale już dość dobrze wiem co mi się udało, a czego już się nie uda zrealizować.
Photo by Carol VanHook. Under Creative Commons licence V.2.0.
Nie jest za to z pewnością za wcześnie - przeciwnie czas już najwyższy - pomyśleć o planowaniu kolejnego roku. Obiegowa opinia o postanowieniach noworocznych jest taka, że należy je traktować z przymrużeniem oka bo i tak tylko nielicznym postanawiaczom uda się wytrwać do połowy stycznia... 
Jednak ja w ubiegłym roku postanowiłem schudnąć 20 kilo i schudłem, w tym z koleji - przebiec maraton i go przebiegłem. W przeszłości jeszcze kilka innych rzeczy udało mi się osiągnąć dzięki postanowieniom noworocznym. Żeby była jasność mam na swoim koncie również niezliczoną ilość sromotnych porażek oraz planów przełożonych na bliżej nieokreśloną przyszłość.
To skłoniło mnie do spojrzenia wstecz i zastanowienia się nad tym, czy jest coś co od razu na starcie odróżnia te porażki od sukcesów. Bo jeśli jest coś takiego to można by w ogóle nie zawracać sobie głowy tymi planami, których i tak nie zrealizujemy. Albo lepiej - może dałoby się je zmodyfikować tak, żeby jednak miały szansę zakończyć się powodzeniem?
Wnioski do których doszedłem nieco mnie przeraziły i sprawiły, że zacząłem sie martwić czy aby lata pracy w korpo nie pozostawiły zbyt głębokich śladów w mojej psychice i czy mój mózg nie został już wyprany do czysta. Okazuje się bowiem, ze czym dłużej o tym myślałem tym bardziej moje wnioski stawały się zbieżne z prawdą znaną każdemu, kto jak ja, spędził nieco lat pracując dla jakiegoś ucieleśnienia Imperium Dobra. Mianowicie że cele, które sobie stawiamy powinny być SMART. Dojście do takiego wniosku zdumiało mnie tym bardziej, że w korporacyjnym życiu cele niezależnie od tego jak bardzo są SMART, zwyczajnie się nie sprawdzają. Skąd zatem pomysł, że coś co nie nadaje się do tego do czego zostało stworzone, nada się do czegoś innego... ? A bo to mało takich przypadków?
Przede wszystkim, dla tych którym nie dane było doświadczyć indoktrynacji przez siły Mordoru - o co chodzi z tymi celami co mają być SMART? No wiadomo, mają być MĄDRE. Żart. SMART to mnemonik, czyli słówko-skrót za którym kryje się ukryta prawda. Internety znają wiele wersji tej prawdy, ale ta która utrwaliła się w moich zwojach to: 
  • Specific - Konkretne 
  • Measurable - Mierzalne 
  • Achievable - Osiągalne (choć niektórzy wolą "Ambitious", czyli ambitne) 
  • Relevant - Istotne 
  • Time-bound - Ograniczone czasowo 
Za nim przestaniecie czytać, szybciutko wyjaśniam, że ten wpis nie będzie o tym, bo w internetach napisano już na ten temat dostatecznie wiele. Krótko tylko wskażę na słaby punkt tej misternej konstrukcji i wyjaśnię jak przekuwam go w najmocniejsza jej stronę. Otóż to przedostatni z pięciu filarów - "Relevant" czyli "Istotne". O ile dowolny cel można rozebrać na części tak, żeby dało się go podeprzeć na pozostałych czterech filarach, to z tym zawsze jest problem. Jeśli coś nie jest dla Ciebie istotne, to nie jest i już. W życiu zawodowym trzeba sobie z tym radzić przez substytucję... dokonam tego ważnego, choć beznadziejnie nudnego czynu, jego owoc stanie się cegiełką w realizacji przez mojego chleobodawcę sekretnego planu dominacji nad światem. Pracodawca-dobrodziej być może dostrzeże ten heroizm i rzuci jakiś ochłap ze swego stołu. I dopiero to (być może) będzie dla mnie istotne - po to w końcu pracuję.
Prywatnie jest dużo prościej. Wybieram takie cele, których osiągnięcie będzie samo w sobie źródłem satysfakcji i nagrodą za poniesiony trud. 
Nie ma złego momentu, żeby zmienić swoje życie najlepsze. Można (i najlepiej by było) wdrażać dobre pomysły w momencie kiedy przyjdą nam do głowy, ale dobrze też jest dać sobie trochę czasu na oswojenie się z myślą o zmianach, które zamierzamy w związku z tym w swoim życiu wprowadzić. Ten czas może też być potrzebny na zrozumienie jakie to konkretnie będą zmiany, bo np. cel "zrzucę 5kg" określa jedynie zamierzony efekt . Wybór konkretnego dnia na początek zmian ma, przynajmniej w moim przypadku dość silne znaczenie psychologiczne. Zaczynanie od poniedziałku jest OK. Jednak ponieważ poniedziałek jest co tydzień to pokusa odłożenia naszego wielkiego dzieła na za tydzień może okazać się silniejsza od nas, ale ma to też swoje dobre strony - w przypadku, zawinionej czy też nie, porażki, okazja podjęcia kolejnej próby nadaża się bardzo niedługo. 
Nieco bardziej szczególną okazją jest początek każdego miesiąca kalendarzowego. Zawsze to lepszy punkt odniesienia niż losowy poniedziałek, a ponadto miesiąc to też dobra jednostka czasu na kompletną realizację swojego celu (pamiętacie "Time-bound / Ograniczone czasowo"). Przez tydzień nie da się uzyskać zbyt dużo, tydzień można wytrzymac wiele ekstremalnych prób (np. post), które raczej nie mają szans na stanie się naszym nowym życiem na dłużej. Za to 30-dniowych wyzwań możemy w roku podjąć wiele, a właściwie wybrane mogą na tyle zmienić nasze życie na tyle, że w tej czy innej formie będa nam towarzyszyć wciąż po upływie 30-tu dni. Ja sam takiego miesięcznego trybu nie stosuję, ale jeżeli Matt Cutts mówi, że to działa to znaczy, że działa.
No i wreszcie mamy roczne plany - moje ulubione. Rok to dużo czasu - wystarczy na realizację naprawdę poważnego projektu. rok wystarczy, żeby z kanapy przenieść nas na metę maratonu, triatlonu czy ironmana. Wystarczy, żeby oponkę zmienić w sześciopak, żeby zostać swoim własnym szefem... Wystarczy na osiągnięcie bardzo wielu ambitnych celów, które w miarę realizacji będą poprawiały nasze samopoczucie i przynosiły satysfakcję.
Ale póki co - zróbmy krok wstecz. Pisząc "bardzo wielu ambitnych celów" miałem na myśli, że katalog możliwości jest nieskończony, a nie że te wszystkie cele można zrealizować naraz w ciągu jednego roku. To jest ta trudna część - wybór tego jednego celu. Może też być kilka, ale pod warunkiem, że do ich realizacji prowadzą te same środki. Na przykład w tym roku miałem kilka celów związanych z bieganiem - przebiec w sumie 2015km, przebiec maraton, wystartować w okreslonej liczbie imprez biegowych... Dla osiągnięcia każdego z nich musiałem... biegać. Dlatego nie musiałem ich priorytetyzować i jeden nie przeszkadzał mi się skupić na drugim.
Jeżeli chodzi o postanowienia noworoczne to jestem konserwatystą i rozpoczynam ich realizację w Nowy Rok, a za horyzont czasowy uznaję kolejny rok kalendarzowy. Robię tak bo empirycznie stwierdziłem, że w moim przypadku tak to działa, ale można przecież inaczej - roczny plan może zaczynać się od urodzin (szczególnie jeśli najbliższe są podzielne przez 10, 5 albo inną nie-wiadomo-czemu magiczną liczbę), od nowego roku szkolnego czy akademickiego albo nawet od... dowolnego innego.
Jak już wybierzecie ten jeden super ważny cel, jego datę rozpoczęcia i datę realizacji, to - powiedzcie o tym bliskim, znajomym, kolegom z pracy i Januszowi albo Grażynie co Was z wzajemnością nie lubią i ucieszą się jak Wam się nie uda. Wtedy już nie macie wyjścia - musicie to zrobić, a motywacji nie zabraknie. I dlatego właśnie, w kolejnym wpisie pochwalę się moimi planami na 2016 :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz